Uwagi do wystąpienia Prezydenta RP w sprawie lustracji

na spotkaniu z rektorami z KRASP w dniu 20/4/2007.

(stenogram: http://www.gazetawyborcza.pl/1,79328,4076423.html)

 

„Ta aksjologia zakłada, że tajna współpraca ze służbami poprzedniego systemu, który - po pierwsze - był systemem zakładającym podwójne ubezwłasnowolnienie, ubezwłasnowolnienie społeczeństwa jako narodu, który był pozbawiony prawa do suwerennych decyzji, i ubezwłasnowolnienia w mniejszym zakresie, to prawda, konkretnego człowieka, który też w licznych dziedzinach, wydawałoby się w wieku XX oczywistych, nie miał prawa ani do działań, ani nawet do wyrażania swoich przekonań”

To zdanie to oczywiście potworek gramatyczno-stylistyczny.  Najważniejsze, że możemy się z niego jedynie domyślać, że „tajna współpraca...” była zła, bo była to współpraca ze złym systemem.  Jest tu jednak pewna zasadnicza trudność: historiozofia nie zna jednoznacznych kryteriów, które pozwoliłyby określić w każdym przypadku, który system jest zły, a który nie.  Skąd więc ta przemożna pewność Prezydenta, że PRL była zła?  Osobiście znam ludzi – od Prezydenta nie głupszych – którzy tak nie uważają...  Kto ma to rozstrzygnąć?

 

„Myślę, że mówię tutaj o sprawach niespornych.”

Ależ oczywiście, że spornych!  I to bardzo.  Spór ten trwa z różnym natężeniem od przełomu 1989 roku.  Istniał też, choć poza oficjalnym obiegiem, przedtem.  I istnieć będzie jeszcze bardzo długo.

 

„Jest oczywiste, że ówczesne państwo polskie nie było suwerenne.”

Jeżeli coś w ogóle jest oczywiste, to to, że PRL była nie/suwerenna w różnym stopniu w różnych zakresach swego funkcjonowania.  Tak jak każde istniejące realnie państwo.  Nawet USA anno domini 2007 nie jest państwem w 100% suwerennym.  Po prostu zależy od innych państw i organizacji ekonomiczno-politycznych (np. UN, EU, Al Kaida) w wielu sprawach.  Prezydent Bush może i chciałby wycofać swe wojska Iraku, ale nie może (z różnych przyczyn).  Czy z tego wynika, że jest „kierowany z tylnego siedzenia”?

 

„W końcu wiemy, że nie istniała rzecz skądinąd tak niezmiernie istotna dla nauki, szczególnie dla nauk społecznych, jak wolność słowa.”

Z wolnością słowa było różnie.  Nie ma i nigdy nie będzie czegoś takiego, jak całkowita wolność (słowa, czy czegokolwiek), bo jest ona i pozostanie wielorako ograniczona, np. przez wolność innych ludzi do głoszenia swoich poglądów, które z naszymi mogą być sprzeczne.  Czyż w IV RP nie istnieją sankcje prokuratorskie za „kłamstwo oświęcimskie”?  Dlaczego ograniczono w tym wypadku wolność słowa?  Czy PRL miała jakieś argumenty na rzecz wprowadzonych z kolei przez nią ograniczeń?  Może warto je rozważyć?

 

„Ale w jednym i w drugim przypadku mamy do czynienia z działalnością o charakterze zdecydowanie nagannym. I nie jest społecznie korzystne, aby te fakty umknęły uwadze wolnego już społeczeństwa. W wymiarze moralnym przede wszystkim.”

I nie umykają, choć można zasadnie pytać, czy społeczeństwo uświadamiające sobie te fakty (obecnie najczęściej wbrew swojej woli i ad nauseam) będzie lepsze.  Czy wiedza o tym, kto z kim przeciw komu się moralnie uświnił, aby na pewno nas wyzwoli?  Jeśli tak, to od i do czego?

 

Nie chodzi o wymiar pragmatyczny.”

Jak to – nie?  Nieco wcześniej powiedział Pan Prezydent: „To jest proces, proces lustracji, który ma na celu osiągnięcie pewnych zadań czy rezultatów w wymiarze przede wszystkim moralnym, ale także w jakimś zakresie o charakterze szerszym, pragmatycznym. Nie chciałbym tu używać określenia politycznym, tylko właśnie pragmatycznym.”  Najwyraźniej chodzi o inną pragmatykę...

 

„Tutaj idzie przede wszystkim o to, że osoby, które mają w życiu tego rodzaju praktykę, czy chociażby jedynie incydent, bo to bywa różnie, są, mogą być przedmiotem łatwych działań ze strony tych, dla których Polska jest przeciwnikiem.”

Pewnie chodzi tu o słynny już argument „szantażowy” – wielokrotnie zdezawuowany w debacie publicznej na temat lustracji.

 

„Tak to wygląda od strony państwa, państwa polskiego. Natomiast z punktu widzenia środowisk, my dzisiaj będziemy mówili o środowisku naukowym.”

A więc: „My – Państwo” kontra „wy – środowisko”.  Trudno o lepszy, szkolny wręcz, przykład wykorzystania starej maksymy „divide et impera”.  Więc środowisko „wykształciuchów” do Państwa nie należy?  Jesteśmy (już) po drugiej stronie?  Jesteśmy – przepraszam za wyrażenie – w opozycji?  Jeśli tak, i jeśli od dziesięcioleci niezmiennie cieszymy się wysokim prestiżem społecznym, to jakie wsparcie społeczne ma Prezydent RP i reszta jego „państwa”?

 

„Ja nie mam najmniejszej wątpliwości, że wiele osób protestujących to są osoby, które są w najlepszej wierze, znaczy one osobiście nie mają nic na sumieniu. Chciałbym to podkreślić.”

To dobrze.  Znaczy, że Prezydent nauczył się czegoś w ciągu ostatnich dni.  Tydzień temu powiedział wszak: „Nie, nie zagrożona jest godność, tylko agenci są zagrożeni. I w tym tkwi esencja tej sprawy.”  Powiedział też: „Tylko, że to nie oni są w tej orkiestrze dyrygentami. A jest to orkiestra z punktu widzenia elementarnej uczciwości w naszym życiu społecznym, także wolności nauki, niezwykle niebezpieczna.”  Chyba trudno będzie to zapomnieć...

 

Czy jednak przypadkiem, skoro inne środowiska tego rodzaju reżimowi podlegają i nikt przeciwko temu głośno nie protestuje, to tego rodzaju stawianie sprawy nie jest kwestią - przepraszam - ale pewnego wynoszenia się ponad innych.”

Jak to: „nikt nie protestuje”?!  Czy Pan Prezydent nie czyta gazet?  Nie słyszał o protestach dziennikarzy, kleru, przedsiębiorców, dyrektorów szkół?  I znowuż „divide et impera” – naukowcy kontra reszta „środowisk”: oni podnoszą niepotrzebne larum; inni siedzą cicho.  Może warto różnicować chwyty erystyczne, żeby się odbiorcom nie znudziły?  Ale niech już będzie: wynosimy się, my „wykształciuchy”.  Więc kto ma dawać przykład obywatelskiej postawy, przykład sprzeciwu moralnego, przykład troski o niesłusznie pomówionych i wyrzuconych z pracy?  Kto, jeśli nie profesor, który cieszy się najwyższym w polskim społeczeństwie autorytetem?

 

„Nie widzę zupełnie jakichś szczególnych powodów, dla których reguły dotyczące godności w tym środowisku miałyby być inne niż w innym. Dlatego też uważam, że to jest płaszczyzna, która jest mało trafiona.”

Czy Pan Prezydent mógłby wskazać, który profesor, który senat, która rada wydziału wskazała takie powody?  Kto w środowisku „wykształciuchów” twierdzi, że walka idzie wyłącznie o ich własny etos, ich własną godność, ich własną prawdę?  Ja przynajmniej takich głosów nie słyszałem. Jeśli są środowiska, którym z lustracją po drodze, to ich sprawa.  Jednak nikt nie może odebrać profesorom prawa dopominania się o godność każdego skrzywdzonego człowieka.

 

„Ale tutaj z kolei powstaje problem, czy w Polsce prawo obowiązuje, czy nie.”

To jest ostatni argument zwolenników lustracji w jej obecnej postaci.  PRAWO!  Tak, prawo jest ważne, ale pod szyldem prawa (zawsze pisanego wielką literą) dokonywano w historii potwornych zbrodni.  Prawo nie jest celem, tylko środkiem.  Stąd prawo może być dobre i złe.  Obywatelskim obowiązkiem jest protestować przeciw prawu złemu i psuciu prawa.  Od kilku miesięcy media pełne są głosów poważnych autorytetów dowodzących, że psucie prawa w Polsce postępuje obecnie coraz szybciej.  Jestem przekonany, że Trybunał Konstytucyjny wykaże, że ustawa lustracyjna w swej obecnej postaci jest złym prawem.  A złe prawo nie powinno obowiązywać, Panie Prezydencie!

 

„Tu chciałbym zapewnić, że jeżeli orzeczenie Trybunału zakwestionuje tę ustawę, no to ja podejmę takie działania, które przewiduje konstytucja, nie zrobię nic nielegalnego, no bo Trybunał nie ma już prawa kontrolować zgodności konstytucji z konstytucją. I co do tego nie może być najmniejszych wątpliwości.”

Choć nie wiem dokładnie, o co chodzi Prezydentowi RP w tym akapicie, zabrzmiało to jak groźba.  Czyżbyśmy doszli w tym miejscu do klasycznego argumentu używanego w stanie erystycznej bezsilności – argumentum ad baculum (odwołanie się do przemocy)?  Nie, to niemożliwe.  Więc jakie to działania podejmie Prezydent RP, żeby pognębić „wykształciuchów”?

 

„No jest w Polsce, są określone siły polityczne, które uważają, że fakt czy ktoś był tajnym współpracownikiem służby bezpieczeństwa, wywiadu, kontrwywiadu, to samo dotyczy służb, wojskowego kontrwywiadu i wywiadu, to jest faktem moralnie obojętnym.”

A więc ci, którzy się lustracji sprzeciwiają (w jej obecnej ułomnej postaci), należą rzecz jasna do „określonych sił politycznych”.  Toż to retoryka wypisz wymaluj gomułkowska! Już towarzysz Gomułka opowiadał o “określonych siłach” zrzucających stonkę na ziemniaczane pola PGR-ów (http://www.starwon.com.au/~korey/demokracja_1.htm).  Więc dla jasności jeszcze raz: nie, nie jest to dla mnie fakt moralnie obojętny.  Ale z tego nie wynika logicznie, ani wedle żadnego innego porządku wynikania, że muszę wspierać obecną ustawę lustracyjną i jej propagatorów.  Nie muszę, bo starcza mi wyobraźni i roztropności, żeby wymyslić inne, lepsze sposoby lustracji – jeśli faktycznie uznamy, że jest ona konieczna.  Sposoby, które nie będą przymuszać ludzi, pod rygorem utraty pracy, do samooskarżania się, do podpisywania lojalek, do przyjmowania ideologii nienawiści i zemsty, która jest im obca.

 

„Chciałem też powiedzieć, że oczywiście z przyjemnością wysłucham wszystkich argumentów ze strony państwa, no bo po to żeśmy się spotkali.”

Wątpię, by ktoś przyjął tę deklarację za dobrą monetę, Panie Prezydencie, po tym wszystkim, co Pan powiedział wcześniej.  Wielokrotnie wykazał Pan, że interesują Pana tylko własne argumenty, zaś na argumenty drugiej strony sporu jest Pan głuchy, bądź – co gorsza – przeinacza je Pan i wykorzystuje do obrażania przeciwnika.  Wydaje się, że – podobnie jak w kwestii aborcji – racjonalne argumenty są już na wyczerpaniu i dalsza dyskusja jest właściwie bezcelowa, a często – przez swą temperaturę emocjonalną – niebezpieczna.

 

Włodzimierz Sobkowiak