Recenzja książki Mariana Susskina

"Paninterlingwa. Powszechny język międzynarodowy". 1990. Warszawa: PWN.

Ksiażka Mariana Susskina pt. Paninterlingwa. Powszechny język miedzynarodowy wydana została przez PWN w serii LOGOS, prezentującej szeroko pojęty dorobek nauk humanistycznych. Autor zajmuje się historią, ograniczeniami i perspektywami prób wprowadzenia powszechnego języka międzynarodowego. Rozpatruje niesatysfakcjonujące jego zdaniem usiłowania rozwiązania problemu komunikacji globalnej przez zwielokrotnienie zakresu tłumaczeń, wprowadzenie języków sztucznych (n.p. esperanto), uproszczenie strukturalno-funkcjonalne języków naturalnych (n.p. Basic English), czy propozycje używania jednego języka naturalnego w skali globalnej (tzw. unilingwa). Zdaniem autora, jedynym naukowo uzasadnionym i perspektywicznym rozwiązaniem jest przyjęcie jednego z języków naturalnych w funkcji paninterlingwy, która byłaby równoważna z językiem etnicznym używanym przez daną społeczność. Docelowo planuje autor osiągnięcie pełnego bilingwizmu w skali światowej. Językiem pełniącym zaszczytną funkcję paninterlingwy miałby być język polski.

Ocena książki M.Susskina zależy od tego czy uzna się ją za pracę naukowa czy popularyzatorską. Ze względów, o których poniżej, zaszeregowanie to nie wynika jasno ani z treści ani z formy recenzowanej monografii. Na jej naukowy charakter wskazywałoby, co następuje: (1) monograficzne ujęcie przedmiotu oraz konstrukcja wykładu, (2) użycie narzędzi metodologicznych właściwych badaniu naukowemu: dokładny (wręcz drobiazgowy) przegląd literatury, ścisłe ujęcie definicyjne, zastosowanie wzorów matematycznych do transpozycji zależności jakościowych na ilościowe (obiektywizacja), (3) język wykładu i szczegóły formalne: bogata i precyzyjna bibliografia, indeks terminów, języków i osób, (4) charakter serii LOGOS i skład jej Rady Programowej, wreszcie (5) deklaracja autora zamieszczona na początku przedmowy: "Praca niniejsza stanowi próbę kompleksowego rozwiązania problemu paninterlingwy, czyli powszechnego języka międzynarodowego". W pozostałej części tej recenzji postaram się wykazać, że mimo powyższych cech praca Susskina nie zasługuje na miano naukowej a z punktu widzenia popularyzacji wiedzy pozostawia wiele do życzenia.

W ujęciu współczesnym zadaniem nauki jest zdobywanie i gromadzenie wiedzy o wszelkich dotąd niepoznanych bądź niejasnych aspektach rzeczywistości. Językoznawstwo zajmuje się poznawaniem rozwoju, struktury i funkcji języka naturalnego w jego wielorakich uwarunkowaniach. Językoznawstwo stosowane, natomiast, którego częścią ma być (pan)interlingwistyka, traktuje o możliwościach "praktycznego zastosowania (np. w dydaktyce jeżyków obcych lub informatyce) osiągnięć takich dyscyplin jak językoznawstwo, socjologia, socjolingwistyka, psychologia, psycholingwistyka, antropologia i in." (Szulc 1984:104-5). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że autor rzeczywiście wszechstronnie korzysta z osiągnięć językoznawstwa: bibliografia pracy liczy 240 pozycji a siedem z dziesięciu rozdziałów stanowi właściwie omówienie poglądów uczonych i publicystów na interesujące autora zagadnienia komunikacji międzynarodowej. Jest to ze strony autora zabieg jak najbardziej świadomy:

"Jako ogólną zasadę analizy poszczególnych zagadnień, omawianych w pracy, przyjęto założenie, że wszędzie tam, gdzie to jest możliwe, należy wykorzystać jak najszerzej myśli i poglądy poprzedników. Przytaczając (z powołaniem się na źródło) te poglądy, koryguję lub uzupełniam cytowane wypowiedzi bądź też usiłuję wykazać, że zawierają one błędy merytoryczne (w komentarzu do cytatu). Na podstawie tak pojętego przetwarzania tych wypowiedzi powstaje stopniowo szkielet ocen i poglądów, których jestem wyrazicielem" (s. 6).

Ten pośredni sposób prezentacji swoich naukowych zapatrywań jest, trzeba przyznać, zabiegiem niespotykanym dotąd w literaturze językoznawczej.

W swojej działalności sprawozdawczej dokonuje autor oceny omawianych definicji i poglądów. Niestety nie zawsze jasno określa kryteria jakimi się w swoich ocenach kieruje. Oto przykład: komentując definicje polityki językowej jako "ogółu środków, zmierzających do docelowego regulacyjnego oddziaływania na żywiołowe procesy językowe i stosowanych przez społeczeństwo (państwo)", Susskin stwierdza: "Definicja ta wydaje się w zasadzie [? - WS] zadowalająca" (s.35).

Kiedy indziej przytacza autor bez komentarza definicje nie przystające w najmniejszym stopniu do powszechnego uzusu językoznawczego, n.p. 'kompetencja językowa' to, według Susskina, "zdolność efektywnego posługiwania się językiem - takiego, które zapewnia uzyskiwanie zamierzonych wyników komunikacyjnych w stosunku do dowolnego komunikatobiorcy" (s.34).

Nie stroni także Susskin od argumentacji emocjonalnej (o czym będzie jeszcze mowa niżej), n.p.: "Nieprawidłowe wydaje się uznawanie za język ojczysty danego osobnika - jak to się niekiedy czyni - tego języka, którym włada on najswobodniej. Jeśli np. Rosjanin przebywał od dzieciństwa np. w Polsce i uczęszczał z konieczności do polskich szkół, to jest rzeczą zrozumiałą, iż będzie on władać najswobodniej właśnie językiem polskim. Czy jednak z tego powodu powinien on wyprzeć się języka rosyjskiego i przyjąć wbrew swemu sumieniu i najgłębszemu przekonaniu język polski za swój język ojczysty?"(s.43). Emocje w nauce zwykle prowadzą do elementarnych błędów logicznych, jak w powyższym cytacie.

Susskina definicje projektujące grzeszą często tym, co wytyka innym, czyli brakiem precyzji, np. "przez dojrzałość socjolingwistyczną języka proponuję rozumieć stan osiągnięcia przezeń poziomu w pełni wykształconego języka literackiego (filologicznego)" (s.36). Niezależnie od tego, że współczesna socjolingwistyka nie zna pojęcia dojrzałości języka, uznając, że wszystkie języki naturalne sa jednakowo 'dojrzałe' (także te należące do "ludów prymitywnych" (s.132)), jest zupełnie niejasne jak autor wyobraża sobie ewentualną operacjonalizację tego pojęcia, która jest warunkiem niezbędnym jej włączenia do nauki empirycznej, jaką jest językoznawstwo.

Inne, bardziej techniczne niedociągnięcia części definicyjnej pracy (zajmującej ok. 40 stron, t.j. jedna piąta część całości) to (1) zbędność niektórych rozróżnień dla całości wykładu, np. parajęzyk, komunikat, komunikator, retrokomunikacja, kanał komunikacyjny, (2) pewna ilość ewidentnych dziwolągów językowych: painterlingwokomunikacja, paninterlingwologia, artyficjaliści interlingwistyczni, półtorajęzyczność, monolingw, bilingw, multilingw, macierzyzna. Należy jednak przyznać, że właśnie w dziedzinie definicjo-twórczej wkład własny i inwencja autora są największe.

Częścią pracy najbardziej wyważoną i obiektywną jest przegląd historyczny koncepcji komunikacji międzynarodowej. Gdy jednak autor przystępuje do uzasadniania swej głównej tezy dotyczącej 'painternacjonalizacji' języka polskiego, poziom argumentacji skłania czytelnika do podejrzeń, czy nie pada on ofiarą czegoś, co Anglicy nazywają nieprzetłumaczalnym na język polski terminem hoax. Omówię teraz niektóre tylko wyjątki książki uzasadniające takie podejrzenia.

Język sztuczny taki jak na przykład Esperanto nie może według Susskina pełnić funkcji paninterlingwy. Argumenty? Oto one, w kolejności przedstawiania: (1) "Kto umiłował słowo, musi z niesmakiem odbierać wszelkie jego nadużywanie - używanie do majsterkowania, do którego się ono zupełnie nie nadaje" (s.76). Kalamburzyści całego świata mają prawo się czuć obrażonymi. (2) Motywacje osób tworzących języki sztuczne są oparte na: (a) megalomanii i fanatyzmie religijnym, (b) idealizmie utopijnym i (c) źle ukierunkowanym hobby intelektualnym (s.84 i następne). (3) Język sztuczny nie może pełnić wszystkich wymaganych w komunikacji funkcji (np. ekspresywnej), jest ubogi frazeologicznie i stylistycznie, arbitralny oraz skazany na dialektyzację i uwiąd z braku bazy geograficzno-społecznej i tradycji fundujących normę językowa (rozdz. 5.1). (4) Wprowadzenie języka sztucznego w funkcji paninterlingwy pociągałoby za sobą konieczność tłumaczenia wstecznego ogromu literatury pięknej i naukowej (s.124-5). (5) "Ponieważ język sztuczny jest językiem bezojczyźnianym [...], odpada w jego przypadku patriotyczne [...] jego umiłowanie, rodzące głęboką troskę o jego czystość" (s.125). (6) "W propagowaniu danego języka wymyślonego są najczęściej zainteresowane określone środowiska kosmopolityczne, które są tylko pozornie neutralne politycznie" (s.139). (7) "Wartość estetyczną wszelkich języków wymyślonych należy przyjąć [ex definitione - WS] jako równą zeru" (s.198; na ten temat - patrz poniżej).

Wyczerpujący komentarz do tej argumentacji wymagałby dyskusji wychodzącej daleko poza ramy tej recenzji. Niezależnie jednak od stanowiska współczesnej lingwistyki w sprawie języków sztucznych i od wartości perswazyjnej przytoczonych powyżej argumentów, każdy z nich oceniać można także z punktu widzenia zasadności naukowej i metodologicznej. W tym kontekście zaznaczmy tylko, że argumenty 1,2,5,6,7 pochodzą od samego Susskina, zaś 3 i 4 to sprawozdanie poglądów spotykanych w literaturze (niekoniecznie naukowej).

Zgodnie ze stanowiskiem autora, paninterlingwą powinien zostać mianowany język naturalny. Przyjrzyjmy się argumentacji związanej z tym postulatem. Jak uniknąć postępującej dialektyzacji takiego języka pod wpływem języków etnicznych z nim współistniejących? Otóż "odpowiednia mobilizacja [...] szerokiej opinii społecznej krajów, partycypujących w konwencji interlingwistycznej, jest w stanie efektywnie [jej] przeciwdziałać." (s.126). Mobilizacja ta z kolei możliwa jest tylko jako rezultat "wysokiego poziomu świadomości filologicznej przyszłych bilingwów w poszczególnych krajach. Przesłanką tej świadomości jest postawa filologiczna ludzi [...] stale pogłębiana dokonującą się rewolucją naukowo-humanistyczną" (s.129). Jednym z efektów takiej postawy będzie to, że użytkownicy paninterlingwy będą "przeniknięci do głębi pietyzmem dla paninterlingwy jako ich języka macierzystego i dołożą wszelkich starań, by uzyskać praktycznie osiągalną perfekcję ortofoniczną" (s.164). Dla odszczepieńców nie wykazujących tego pietyzmu, Susskin przewiduje "sankcje" (s.167).

Jak uniknąć szowinizmów językowo-etniczno-kulturowych jako reakcji na narzuconą painterlingwę? Warunkiem jest "przezwyciężenie zawiści na rzecz motywacji racjonalistycznych, a nawet zastąpienie jej uczuciem całkowicie przeciwstawnym - umiłowaniem paninterlingwy jako własnego języka macierzystego" (s.127). Dodatkowo, "jeśli painterlingwa będzie językiem narodu o bogatej kulturze duchowej, to jego "hegemonia" kulturalna będzie odbierana jako dobrodziejstwo kulturalne" (s.132).

Jak ma praktycznie przebiegać proces paninternacjonalizacji wybranego języka? "Naród-dawca paninterlingwy powinien dostarczyć narodom-biorcom pewną minimalną liczbę komisarzy językowych", szacowaną przez Susskina na jednego komisarza na 100 tysięcy mieszkańców (s.183; dlaczego akurat tyle?). "W narodzie-dawcy w optymalnym przypadku co dwusetny jego członek może być z tytułu posiadanych predyspozycji profesjonalnych i moralnych komisarzem języka ojczystego w obcym kraju, co wynika m.in. z międzynarodowej statystyki inklinacji zawodowych" (ibidem; cóż to za statystyka?). Na początkowym etapie wdrażaniem paninterlingwy zajmowałyby się głownie szkoły i środki masowego przekazu. Przy czym "zapewnienie idealnej równowagi pomiędzy paninterlingwą a językami narodowymi w warunkach ich współfunkcjonowania w poszczególnych krajach będzie wymagać podjęcia szeregu posunięć administracyjnych, zmierzających do tego, by w każdym kraju ilości tekstów, dostępnych publicznie, zarówno w mówionym, jak i utrwalonym języku narodowym i międzynarodowym, były z dużym przybliżeniem równe sobie" (s.213). Przykładowo, dzienniki (radiowe, TV, itd.) mają być nadawane "w postaci naprzemiennych sekwencji narodowych i międzynarodowych" (ibidem), co znaczy po prostu, że prezenter(ka) zmieniał(a)by język co parę minut.

W następnych pokoleniach dziecko przejmowałoby oba języki (etniczny i painterlingwę) od rodziców w sposób naturalny, przy czym, "ponieważ poprawne przyswojenie dziecku języka międzynarodowego [...] wiąże się z większą odpowiedzialnością osobistą gestora, a kobiety (w swej masie) są bardziej odpowiedzialne w swych działaniach od mężczyzn (sama natura je do tego zmusza), [autor optuje] za odmatczynym wtajemniczaniem dzieci w arkana mowy macierzystej" (s.215; a co z sierotami? - WS). Aby rodzice mieli wystarczająco dużo czasu, który mogliby poświęcić rozwojowi językowemu ich dzieci, "powinni oni żyć w takim ustroju społeczno-politycznym, który będzie stwarzał optymalne warunki obfitości nie dóbr przedmiotowych, lecz radosnego wolnego czasu" (ibidem). Susskin nie precyzuje o jaki ustrój mu chodzi.

Wreszcie postulat autora najbardziej rewolucyjny: paninterlingwą powinien zostać język polski! Dlaczego właśnie on, a nie na przykład język angielski - wybór zdawałoby się oczywisty? Oto argumenty:

Osoby typujące na painterlingwę język angielski, podają jako koronny argument maksymalny stopień jego rozpowszechnienia w świecie. Jest to dowód antynaukowego podejścia do omawianej kwestii, bowiem kryterium rozpowszechnienia nie jest kryterium językoznawczym, lecz społeczno-politycznym. Wybór języka na podstawie takiego kryterium byłby niewątpliwie wyborem stronniczym, mogącym budzić uzasadnione sprzeciwy" (s.162). A ponadto: "rozpowszechnienie dowolnego języka europejskiego jest z reguły wynikiem ekspansji politycznej i gospodarczej kraju, który się nim posługuje, przy czym wiadomo, że ekspansja taka jest realizowana najczęściej metodami brutalnymi" (s.97).

Nawet jednak po eliminacji języka angielskiego istnieje pełna gama pretendentów do roli paninterlingwy, języków które byłyby mniej rozpowszechnione i nie tak brutalne. Według jakich kryteriów wybrał Susskin polszczyznę? Oczywiście - naukowych. Oto one. Po pierwsze, należy ona do rodziny Indo-Europejskiej, a ta jest najliczniejszą rodziną językową. Po drugie, zapewnia dostateczną ilość komisarzy językowych. Po trzecie, jest dojrzała socjolingwistycznie (s.183). Te i inne kryteria wstępne (m.in. stopień rozpowszechnienia, który jak wiadomo nie miał być kryterium naukowym - vide angielszczyzna) eliminują wszystkie języki, z wyjątkiem ośmiu: rosyjski, polski, czeski, białoruski, hiszpański, francuski, angielski i niemiecki.

Na ostateczną selekcję pozwala użycie pewnej formuły arytmetycznej określającej wartość prakseologiczną języka, która jest iloczynem pięciu innych wartości: ekonomicznej, semantycznej, ekspresywnej, transkrypcyjnej i estetycznej (s.189). Uzasadniona krytyka propozycji Susskina wyszłaby poza ramy tej recenzji. By jednak nie być gołosłownym, przytoczę i skomentuję niektóre sformułowania autora.

I tak, wartość ekonomiczna języka zdefiniowana jest w stosunku do długości danego tekstu mierzonego w grafemach. Wartość semantyczna mierzy Susskin liczebnością form w wybranych (wystarczy osiem) gniazdach czasownikowych danego języka. Wartość ekspresywna języka sprowadza Susskin do ilości form zdrobniałych i zgrubiałych, która "zależy przede wszystkim, jak się wydaje, od mentalności stałych użytkowników tego języka. Niektóre grupy etniczne silniej niż inne odczuwają potrzebę wyrażania w języku swoich stanów uczuciowych, zwłaszcza pozytywnych, związanych z aprobatą otaczającej ich rzeczywistości i fascynacją nią (s.195; w takim razie skąd w polszczyźnie tyle deminutiwów?). Wartość transkrypcyjna zdefiniowana jest przez proporcje jednoznacznych odpowiedniości grafem-fonem w danym języku. Wreszcie wartość estetyczna jeżyków naturalnych przyjmuje autor jako 100, "ponieważ liczbowe określenie wskaźnika [...] musiałoby być z natury rzeczy obarczone błędem subiektywnym" (s.201). Zdając sobie sprawę, że po dotychczasowej dyskusji musi to zabrzmieć jak zgrzytliwy antyklimaks, Susskin dodaje, że "Nie wszystkie języki literackie są w jednakowym stopniu przydatne jako środki wyrazu poetyckiego. Wiem z doświadczenia, że o wiele łatwiej jest tworzyć utwory poetyckie w języku polskim niż np. w języku niemieckim lub francuskim" (s.199).

W całej dyskusji na temat parametrów składających się na wartość prakseologiczną języka brakuje rzeczowych uzasadnień co do wyboru parametrów, przykładów, wreszcie danych (np. owych gniazd czasownikowych), które posłużyły autorowi do obliczeń, w wyniku których "otrzymano [...] przybliżone wielkości wymienionych wskaźników" (s.203). A są one następujące (ibidem): angielski 1.25, bialoruski 27.11, czeski 18.63, francuski 0.96, hiszpanski 1.64, niemiecki 1.90, polski 44.34, rosyjski 6.49.

Na uwagę w powyższej tabeli zasługują: wyjątkowa precyzja ułamków, wysokie wskaźniki języków słowiańskich i zupełnie szczególny charakter języka polskiego. Ponieważ wskaźnik wartości prakseologicznej jest agregatem iloczynowym, Esperanto, którego wartość estetyczna jest równa zeru z definicji (patrz wyżej), musi wykazywać zerową wartość prakseologiczną, niezależnie od pozostałych parametrów, co niewątpliwie oszczędziło autorowi wiele pracy arytmetycznej.

Gdyby czytelnik odniósł wrażenie, że prymat prakseologiczny języka polskiego wśród kilku tysięcy jeżyków świata (co równa się jego intronizacji jako paninterlingwy) pojawił się w obliczeniach Susskina na zasadzie deus ex machina, to miałby całkowitą rację. Na pocieszenie pozostaje mu (czytelnikowi) następujące stwierdzenie autora: "Jeśli [...] kulturę narodu-dawcy paninterlingwy będzie cechować duża wzniosłość i ideonośność, to będzie ona tylko wzbogacać duchowo wszystkich mieszkańców Ziemi. Gdyby to była np. kultura polska, to polonizacja świata oznaczałaby jego uszlachetnienie, szlachetne są bowiem pobudki i inspiracje wewnętrzne tej kultury" (s.211).

W powyższej dyskusji sprowadziłem do minimum własne komentarze do licznych cytatów z książki Susskina. Jak mi się wydaje, z reguły nie były one potrzebne by wykazać, że praca Susskina nie ma wiele wspólnego z pracą naukową. Co więcej, nie jest to także dobra popularyzacja, ze względu na obsesyjną cytatologię, wielość przeinaczeń, błędów logicznych, potworków terminologicznych, argumentów emocjonalnych, braków i powtórzeń (z wyjątkiem części historycznej) oraz sprzeczność z podstawowymi ustaleniami współczesnego językoznawstwa i socjolingwistyki (np. wyjątkowo ograniczona możliwość instytucjonalnego planowania językowego - vide dowolny podręcznik językoznawstwa).

Susskin wydaje się pisać w konwencji baśni bądź science-fiction, wplatając przy tym watki nie tylko surrealistyczne ("Wydaje się, że docenianie wartości estetycznej języka będzie w przyszłości stale wzrastać w miarę stopniowej filologizacji społeczeństw", s.199), lecz także socrealistyczne, np.: "Istotnie, wydaje się, że dopiero światowa dyktatura proletariatu (według przyszłego nowego, naukowego [podkreślenie autora - WS] modelu) zrealizuje odwieczne marzenie ludzkości o paninterlingwie" (s.53), albo: "Język angielski nie byłby z pewnością w stanie wejść jako język światowy do obozu socjalistycznego, gdzie język rosyjski dokonuje obecnie olbrzymiej ekspansji" (s.99).

Pozostaje więc dręcząca niepewność, czy dzieło Susskina nie jest po prostu żartem, dobroduszną kpiną z czytelnika. Spory wkład pracy autora nie może być argumentem przeciw tej hipotezie; wielokrotnie obszerniejsze dzieło Joyce'a "Finnegan's Wake" niektórzy filologowie skłonni byli traktować jako hoax. Jeżeli tak jest, to Susskin zadrwił nie tylko z czytelników, ale także z Ministerstwa Edukacji Narodowej, które tytuł ten dotowało. Wydaje się, że najbardziej adekwatne będzie potraktowanie pracy Susskina jako "publicystyki społeczno-politycznej", którą - jak głosi informacja Wydawcy zamieszczona na okładce - również uprawia. Nie jest dla mnie jasne dlaczego Państwowe Wydawnictwo Naukowe zdecydowało się firmować, a MEN - dotować, ten typ publicystyki.

 

Szulc,A.1984.Podręczny słownik językoznawstwa stosowanego. Warszawa: PWN.

 

15.12.1990

Włodzimierz Sobkowiak